Chociaż chciałabym już inaczej, nie mogę oderwać się od zbliżającego się święta. Pożegnałam w zeszłym roku za wiele osób, więc odzywa się we mnie ten lęk, o którym mówiłam. Że za moment przyjdzie kolej na mnie. Co mnie uratuje? Na jakiego konia postawić? Nauka? Religia? A może i jedno i drugie?
Dziesięć lat temu ukazała się książka Sama Harrisa "Koniec wiary". Była ona impulsem, który powołał do życia ruch nowych ateistów. Wraz Richardem
Dawkinsem, Christopherem Hitchensem czy Danielem Dennettem Harris bez skrępowania krytykował religię i porównał ją do zbiorowego zaburzenia umysłowego, które "… pozwala skądinąd normalnym ludzkim istotom korzystać z
owoców szaleństwa i uważać je za święte...".
"…Pomyślcie o tych wszystkich dobrych
rzeczach, których ludzie jutro nie zrobią na tym świecie, bo wierzą, że ich
najpilniejszym zadaniem jest zbudowanie kolejnego kościoła czy meczetu lub
wprowadzenie w życie jakiegoś starożytnego obyczaju żywieniowego, lub drukowanie
tom za tomem […] na temat obłąkanego sposobu myślenia niedouczonych mężczyzn.
Ile godzin ludzkiej pracy zostanie dziś pochłoniętych przez urojonego
Boga?…". "… Wiara religijna jest po prostu nieuzasadnionym
twierdzeniem w sprawach o fundamentalnym znaczeniu - w szczególności, gdy
chodzi o stwierdzenia obiecujące pewne mechanizmy, dzięki którym ludzkie życie
może uniknąć niszczącego działania czasu i śmierci…" . Formalna religia
zbiera od autora cięgi. Przeciwstawia jej etykę, której podstawą ma być moralność,
ale nie moralność dla osiągnięcia zbawienia, ale wewnętrznie ustanowiona przez
jednostkę.
W ostatnim rozdziale swojej książki Harris ukrył jednak niespodziankę. Nie protestuje przeciwko duchowości jednostki i stwierdza, że
mistycyzm jest całkowicie racjonalny, w przeciwieństwie do religii. "...Jedyne anioły, które musimy przywoływać, to nasza lepsza natura: rozsądek,
uczciwość i miłość. Jedynymi demonami, których powinniśmy się obawiać, są te, które czają się w każdym ludzkim umyśle: niewiedza, nienawiść, chciwość i wiara, która z pewnością jest majstersztykiem diabła..." mówi. Staje więc po stronie mistycyzmu,
czemu daje wyraz w swojej najnowszej książce "Waking up".
Książka,
na razie niedostępna w języku polskim, bo świeża, to podręcznik przeżywania duchowości bez religii. Harris, po
części poprzez wspomnienia, po części wywiady i badania, próbuje połączyć w swoim opracowaniu duchowość i podwaliny naukowe tej duchowości, mądrość
wynikającą z
kontemplacji świata, z doświadczanie go i naukę formalną.
Instynktownie chyba rozumiem to powiązanie, chociaż nie umiem go objaśnić. Dzwoni mi jednak przekonanie, że religia nie musi zwalczać
nauki, ani nauka religii. Te dwie siły
przenikają się w
nas i wydaje mi się, że
rezygnując czy to z duchowości, czy z naukowego podejścia do świata, będziemy niepełni, kulawi. Chęć poznawania jest w nas
wpisana, tak samo jak potrzeba wiary czy też duchowości, odcięcie się od tej czy od tej to swego rodzaju brutalna
amputacja ważnej części człowieka.
Nie wiem, czy mówię do rzeczy, czy nie. Jest
sobota i może nie
powinnam zapuszczać się na niebezpieczne wody
religijno - naukowe. Są bardzo wzburzone przez profesora Chazana, deklarację wiary czy ostatnią aferę, którą rozpętał profesor Talar, mówiąc, że nie istnieje śmierć pnia mózgu, a narządy do przeszczepów
pobierane są od żywych pacjentów. I znów
korowody, zmiany przepisów, starcia. Chciałabym, aby się skończyły, bo chyba nie ma o co
kruszyć
kopii. Przecież
wszystkim, i naukowcom, i teologom chodzi o to samo. O dobro człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz