Lato skończyło
się nagle, dosłownie na moment weszłam do domu, a gdy wyszłam ponownie, nie
było go; spakowało się i oddaliło, bez pożegnania. Co gorsza pakując ze sobą
moje rzeczy: ciepły krawężnik, na którym siadam jedząc lody z budki, cień,
kontrastujący dobrze ze światłem, oczy aż bolą przy przejściu z jednego do
drugiego, a teraz wszędzie jakoś bardziej szaro, przegoniło dzieci z
kąpieliska, nie chlapią, żeby zobaczyć tęczę. Pies nie chce wyjść, nie lubi zimna,
chowa się za kanapą.
Czy pocieszą mnie
jabłka i jeżyny? Raczej nie. Ognisko i pieczonki? Też nie. Astry? Nie. Dzisiaj
jest taki dzień, że nie ma pocieszenia.
To przejdzie,
docenię kasztany, najwięcej ich przy kortach tenisowych, liście, które rozganiam
biegnąc, zupę z dyni i światło, które o tej porze roku najlepiej służy
malarzom, staram się zaliczać siebie do tego grona. Poza tym jesienią
tradycyjnie rozpoczynam nowe przedsięwzięcia, na pocieszenie po letniej
stracie. W tym roku postanowiłam rozpocząć prowadzenie bloga. Jeden z czytelników,
obserwujących stronę na facebooku powiedział, że moje wpisy przywołują na jego
twarz uśmiech. Lubię być powodem uśmiechu, choć dziś nieco zawodzę. I głównie z
tego powodu będę od czasu do czasu dla Was pisać.
Więc na jesień
coś nowego. Pozytywnego. Smutek przejdzie, właściwie już go nie ma. Czekam na
zamówienia odnośnie treści. Piszcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz