28.08.2014

Nie ma jednej miary

To była dziwna rozmowa, ta, którą odbyłam, wydaje mi się, że ciekawa. Została we mnie i chociaż uwiera, to dobrze, potrzebuję takich rozmów jako pisarka. Zaczęła się niewinnie, zwykłe "pięć minut o bliźnich", dopytywałam o dawnego znajomego, który z kolei spotkał się z kimś, kto spotkał się z kimś, łańcuszek znajomości z małej miejscowości, ale nie o tym. Znajomy nie ma łatwego życia, szkoda przytaczać, nawet nie chcę, ponieważ łączy nas sparciała przez lata więź, będę więc milczeć. Usłyszawszy, że u niego źle, stwierdziłam, że nie mam wobec tego na co narzekać. U mnie aż tak źle nie jest. Zwykłe, codzienne pierdoły, zacinające się klucze, szwankujący samochód, jakaś taka może samotność, ale delikatna, wręcz przyjemnawa, czasem poczucie bezcelowości działań. 

"Nie wolno ci tak mówić" odparła moja rozmówczyni. Zaskoczyła mnie, bo rzadko używa "nie". Zapytałam dlaczego. Odpowiedziała, że nie ma jednej miary cierpienia. Nie da się jednoznacznie określić smutku w skali od 1 do 10, postawić znaku mniejsze, większe czy równe. 

Podobnie nie ma jednej miary dla człowieka w ogóle. Weźmy seryjnego zabójcę i Ciebie, przyglądacie się pełnej przemocy scenie, na żywo. Czy on widzi to tak samo, jak Ty? Nie? Towarzyszą Wam inne emocje, a więc sytuacja jest dla każdego z Was inna. Dla kogo lepsza? Trochę to zawiłe. 

Przykład drastyczny, ale mniej więcej tak to wygląda. Nie ma jednej miary. Każdy przeżywa swoje, tak jak umie. A ja opisuję tak, jak umiem. Nie oceniając i nie ważąc żadnej historii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz