14.10.2014

Bardzo ważne wodorosty

Słowo „wodorosty” kojarzy mi się z pewną choreografią jazzową, którą tańczyłam wiele lat temu. Jednym z jej elementów było pochylanie się i wyginanie rąk tak, jakby falowały. Instruktorka krzyczała do nas wtedy „wodorosty”, bo ciągle zapominałyśmy, co jest kolejnym elementem układu. Potem były oczywiście wygłupy na imprezach tanecznych, kiedy robiłyśmy „wodorosty” po kilku drinkach z palemką, a następnie taneczne animacje wszelkich dostępnych elementów architektonicznych, takich jak schody, poręcze, ławki, które świetnie się nadają do tego, żeby z nich zeskakiwać. Nieistotne było, że wodorosty nie skaczą.


Wodorosty są w ogóle złe. Ich kwitnienie powoduje tak silne zanieczyszczenie wody, że ryby i inne zwierzęta mają kłopot, aby w niej przetrwać. Ludzie, tacy jak ja, którzy nie znoszą jak coś się do nich klei, nie lubią się wtedy kąpać. Woda jest brunatna, wygląda jak błoto, a fale rysują na brzegu ciemnobrązowe pasy, a zdechłe glony gniją na piasku ku radości much. Mało tego: niektóre z alg podczas kwitnienia wydzielają cjanotoksyny, szkodliwe w wysokim stężeniu dla ludzi i zwierząt. Na szczęście naukowcy, za co ich podziwiam, odkryli nowe możliwości zastosowania takich wodorostów, które równoważą ich niszczycielski wpływ.

Wodorosty można zbierać i przetwarzać na energię. Szwedzkie miasto Trelleborg, położone nad Bałtykiem – domem wielu wodorostów jak pewnie wiecie – szacuje, że na jego plażach znajduje się rocznie glony, będące równoważnikiem 2,8 miliona litrów oleju napędowego rocznie. Zdaniem naukowców można by je zebrać i przetworzyć na paliwo, a w ich miejsce zasadzić nowe gatunki, służące i nam, i morzu.

Nowe gatunki mogłoby być jadalne. Glony zawierają mnóstwo witamin, aminokwasów i minerałów. Glony nie tylko zaspokoiłyby zapotrzebowanie na energię, którą obecnie pozyskujemy z brudnych źródeł, ale też stałyby się nowym źródłem pożywienia. Dodatkowo zebranie padłych roślin przełożyłoby się na oczyszczanie morskich wód. Gnijące resztki powodują, że woda jest zbyt żyzna i zarasta. Nowe gatunki można by dobrać tak, aby nie tylko nie użyźniały jej, ale też oczyściły z azotu.

Oceny pokrywają 40% powierzchni ziemi. Ukryta pod wodą znajduje się ogromna powierzchnia, którą możemy wykorzystać na podwodne farmy. Obecnie wykorzystujemy może 1% tego obszaru i służy on nam do łowienia ryb, powodującego degenerację morskich ekosystemów. Akwakultura ciągle jeszcze raczkuje. Ale powoli się rozwija – w Stanach Zjednoczonych, w ramach projektu Seafarm, powstają pierwsze podwodne fermy. Wodorosty rosną na linach i po sześciu miesiącach są zbierane i przertwarzane. Choć sceptycy twierdzą, że duże obszary upraw pod wodą mogą wpłynąć na ruchy oceanów i środowisko morskie, naukowcy biorący udział w projekcie są pewni sukcesu. Wierzą, że za piętnaście lat uprawa glonów rozpowszechni się i powstanie nowa gałąź przemysłu – podwodne rolnictwo.

Ciekawe. Będę obserwować postępy, być może warto kupić działkę pod wodą? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz