18.10.2014

Uniwersalny język kobiet

Tydzień mnie zmęczył. Bardzo dużo spraw związanych z premierą nowej książki, jeszcze więcej tych bardziej poważnych w "prawdziwej pracy", sesja zdjęciowa, jesienne porządki… Dzisiaj rano uznałam, że trzeba zadbać o siebie, zwłaszcza, że przeciążony z powodu siedzenia kręgosłup ledwo zipie. 




Metody poradzenia sobie z bólem są dwie: 
1. Droga oficjalna i naukowa, czyli wizyta u neurologa.
2. Droga nieoficjalna i nienaukowa, czyli inne środki, w tym joga, ajurweda i takie tam. 

Nie chcę tu przekonywać nikogo do niczego, ale podzielić się moim dzisiejszym doświadczeniem. Do tej pory stykałam się z ajurwedą w wykonaniu polskich terapeutów, owszem miłych, doświadczonych, ale czegoś w ich pracy brakowało. Dziś zetknęłam się natomiast z Ari, pochodzącą z Tajlandii specjalistką do spraw tajskiego masażu. 

Ari ma lat pięćdziesiąt sześć i mierzy półtora metra. Wyglądam przy niej jak kolos. Mogłabym ją spokojnie pocałować w czubek głowy, tam gdzie ma rzadsze włosy. Ari nie mówi po polsku, używa dosłownie kilku słów. Wśród nich są:
- na plecy
- na brzuch
- mocno (wymawiane jako mojićno, bardzo ciężko to zrozumieć)
- boli (w formie pytania, uprzedzenia doznań oraz stwierdzenia faktu)
- głowa, ramię, noga

"Okej" - pomyślałam. "Ari może być". Ari leczy w konwencji ajurwedyjskiej, mówiącej, że człowiek musi żyć w równowadze pomiędzy tym co materialne i duchowe. To tak w skrócie. Jest to bardzo stara nauka i nie jest to religia - to po prostu jedna z metod leczenia, jeden z systemów uzdrawiania. Ajurweda, wiem, Tajlandia - w porządku, idę więc za Ari do kącika, w którym Tajka myje mi stopy, a potem do jej pokoju zabiegowego. 

Tam gestem Ari każe mi się przebrać. Zaskoczenie jest pełne, ponieważ czekają na mnie luźne spodnie, sznurowane w pasie, bluza i pasek. Wyszywany muszelkami i dzwoneczkami. Może być, ubieram się gdy Ari wyjdzie. Potem myszkuję po gabinecie. Widzę posążek Buddy, przed nim leżą owoce i stoi napój. W głębi są jeszcze dwa ołtarzyki, jeden z sadhu, drugi - nie wiem z czym. Każdy ma swoje owoce. Wnętrze jest bardzo czyste, białe, ale nie odpycha. Czuję się tu dobrze, jak u siebie, więc obchodzę je zupełnie rozluźniona. Wtedy Ari wraca i wydaje pierwsze polecenie, czyli na plecy. 

Kładę się, ale nie na leżance z ohydnego skaju, jakie królują gdzie indziej, ale na łóżku, takim dwuosobowym. Na plecach, na poduszce. Ari zaczyna od moich stóp. Dotyka, coś naciska, po czym pyta:
- Boli? Głowa, ramie? 
Siadam zaskoczona, a ona się śmieje. Faktycznie, po pracy bardzo boli mnie szyja, ciężko mi pisać na klawiaturze, palce się jakby spóźniają. Pokazuję jej gdzie boli. Mówię, że mocno. Ari kiwa głową i przechodzi do rzeczy.

Rzecz polega na tym, że masuje mnie na zmianę z rozciąganiem, przypominającym jogę, ale pasywną. Nie ja muszę się wysilać, ale ona. Nie widać po niej wysiłku, wręcz przeciwnie, chyba się dobrze bawi. Zagaduje mnie, kompletnie nie rozumiem co mówi. Ale odpowiadam po polsku. Ari śmieje się i powtarza "boli", kiedy dotknie tam, gdzie boli. Skąd ona to wszystko wie?

Używa nie tylko dłoni, ale też stóp, łokci i dźwigni, które pozwalają jej bez wysiłku zmuszać moje ciało do rozciągania się. Od czasu do czasu wciera we mnie jakąś maść. Kiedy zobaczy moje tatuaże, pokazuje mi swój. I stwierdza, że feniks na moich plecach to… Gołąb. Śmieję się tak, że nie może mnie masować, czyli raczej spacerować po mnie, wykręcać mnie tak, że nie sądziłam, że to potrafię i tak dalej. Ale robi to delikatnie, czuję, że wyrosła patrząc na kogoś, kto masował tak jak ona. Matka? Babcia? Nie wiem, a Ari nie rozumie o co pytam. Ale to nieistotne. 

Rozmawiamy dość długo w uniwersalnym języku kobiet, czyli komunikacji za pomocą śmiania się i gestów. Dziwne, poznałam tyle kobiet, z tylu krajów, a ten język rozumie każda. Jest jakiś wspólny mianownik, znany kobietom niezależnie od kraju pochodzenia. Pewnie to kwestia podobnych doświadczeń, emocji, nie wiem czego. Ale Ari wiedziała, że gumkę z włosów trzeba ściągać ostrożnie. "Boli" - powiedziała i delikatnie wyplątała moje włosy. To jest właśnie to coś. 

Czuję się teraz fantastycznie i zamierzam wrócić na kolejną pogawędkę w języku uniwersalnym. Może Ari znowu coś mi opowie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz