22.10.2014

Krowie gazy

Sierpniowy Bloomberg Bussinessweek, na którego okładce widzę kolbę kukurydzy, która powoli staje się symbolem walki z produktami transgenicznymi i do którego dokopałam się dopiero teraz (prasowe zaległości z powodu niedalekiej premiery "Jednego Boga" są spore) od ręki mnie zainteresował.


Temat żywności modyfikowanej jest jednym z głównych wątków mojej najnowszej powieści, w której nie tylko odsłaniam kulisy tego biznesu (nieco podkoloryzowane), ale też próbuję przewidzieć, co jeśli chodzi o modyfikacje genetyczne będziemy wytwarzać. Na dziś wielkie koncerny skupiają się na żywności, a wśród nich prym wiedzie amerykańskie Monsanto. Firmę tę zdążyłam dobrze poznać prowadząc badania do książki. Trwały one ponad rok i sięgnęły znacznie głębiej niż tylko pod podszewkę amerykańskiego potentata.


Co robi Monsanto? Wszystko, proponuje rolnikom rozwiązania "od końca do końca" jak w dziecięcej piosence. Produkuje nasiona, przykładowo nasiona kukurydzy, pokryte specjalną powłoką, zapobiegającą zjadaniu ziaren przez szkodniki. DNA zamknięte w powłoce potrafi wytwarzać proteiny, które zabijają żerujące na dorosłej roślinie szkodniki. Rośliny te są dzięki zmianom na poziomie genomu odporne na środki owadobójcze, przez co pola można bez przeszkód dodatkowo opryskiwać. Można je kupić, koncern z przyjemnością dostarczy je pod drzwi, ale to już standard. Do tego Monsanto dostarcza rozwiązania techniczne, usprawniające sadzenie i nadzorowanie pól, choćby za pomocą dronów, aplikacji na iPada i tym podobnych. Zakupiło nawet spółkę, która zajmuje się przewidywaniem pogody na podstawie danych i pomaga rolnikom w podejmowaniu decyzji kiedy siać, co, kiedy zbierać i tak dalej. Z Monsanto nie musisz myśleć, wystarczy, że wsiądziesz do nowoczesnego traktora, który sam zawróci na końcu pola (naciśnij tylko guzik i z głowy) i pozwolisz mu sadzić ziarno. 

Mimo tego, że Monsanto serwuje zaawansowane rozwiązania, nie jest lubiane. Zajmuje trzecie miejsce od końca w badaniu reputacji firm. Za nim jest jeszcze koncern BP (paliwa zanieczyszczające wody morskie) oraz Bank of America (to pewnie pokłosie Lehman Brothers i tym podobnych). Być może gdyby Monsanto trzymało się działki, którą zajmowało się wcześniej, czyli produkcji klejów, plastików czy farb, wyglądałoby lepiej, bo nie mąciłoby wody.  Ale zmieniło zainteresowania. Przez jakiś czas wytwarzało osławione DDT oraz Agent Orange, substancję powodującą ogołacanie się roślin. Teraz króluje w branży GMO.

W Ameryce 24 maja odbywa się marsz przeciw Monsanto. Zdaniem zaangażowanych w sprawę ludzi koncern winien jest zanieczyszczania upraw swoimi modyfikowanymi pyłkami, masowego wymierania pszczół, sterylizacji roślin. Monsanto oczywiście zaprzecza. Trudno w te zaprzeczenia wierzyć, jeśli firma zanotowała w ubiegłym roku zysk netto na poziomie 2,5 mld dolarów. Jej wartość giełdowa to 66 mld dolarów. A jak było dziesięć lat temu? Marne 143 mln dolarów zysku i wartość giełdowa 7 mld dolarów. „Takich wzrostów nie notuje się postępując całkowicie fair” – mówią zwolennicy ekologicznych rozwiązań.

Monsanto zdaje się podchodzić do sprawy zdroworozsądkowo. "O co szum" - pyta. "Szumicie i szumicie, a GMO i tak się upowszechnia, bo jest po prostu dobre". Tak jest w istocie. Chociaż transgeniczna żywność budzi strach, upowszechnia się. 

Sam pomysł poprawiania natury poprzez manipulowanie genami nie jest nowy - liczy już dobrych dwadzieścia lat - ale najgłośniej jest o GMO teraz. Być może dzieje się tak dlatego, że poszerzył się dostęp do informacji, a nie dlatego, że Monsanto czy inni nagle zaczęli być wyjątkowo aktywni. Wiemy o tym coraz więcej, możemy się tą wiedzą dzielić. Ale jest już trochę za późno, aby zmienić stan rzeczy. Sprawy zaszły za daleko, zanim się obudziliśmy. 

90% kukurydzy i bawełny i 93% amerykańskiej soi to produkty modyfikowane. Są to uprawy przemysłowe, wykorzystywane do produkcji nawóz i biopaliw. Oraz do karmienia bydła. Uważam to za kompletnie idiotyczny pomysł. W ogóle powinniśmy zrezygnować z wołowiny, albo ograniczyć jej spożycie. Krowy karmi się paszą, które one potem wydalają, produkując przy okazji tyle metanu, ile wyrzucają do atmosfery wszystkie samochody na świecie. Krowy są powodem efektu cieplarnianego, ale widocznie producenci mięsa mają skuteczniejszy PR niż przemysł samochodowy. 

Czego nie zjedzą krowy trafia jako syrop czy lecytyna do żywności. Chociaż podobno są dowody na to, że spożywanie modyfikowanych genetycznie produktów podwyższa ryzyko zachorowania na raka, Monsatno skutecznie ukręca głowę takim rewelacjom, zarzucając badaczom nierzetelność i błędy metodyczne. Nie wiem jak jest w istocie i ciężko mi to rozstrzygnąć, natomiast jako ścisłowiec nie mogę się zgodzić na wymachiwanie nierzetelnymi wynikami badań. Danymi nie powinni manipulować ani zwolennicy, ani przeciwnicy Monsanto. Bo w efekcie mamy kompletne zamieszanie i wielu ludzi macha ręką na "to całe GMO". Poza tym myśląc rozsądnie… Monsanto nie chce nas wszystkich wykończyć, ponieważ po prostu podetnie gałąź, na której samo siedzi.

Monsato rozszerza dziś zakres działalności. Planuje poświęcić 1,5 mld dolarów, aby pracować nad bakteriami i grzybami, które mogłyby chronić rośliny. Moim zdaniem to dobry kierunek, bazujący na naturalnych mechanizmach, które obserwujemy w przyrodzie. Poza tym koncern będzie nadal rozwijać narzędzia służące do mechanizacji rolnictwa, przewidywania pogody, analizowania danych dotyczących upraw. „Chodzi o indywidualne podejście do każdego metra kwadratowego upraw, analizę gleby, wilgotności, aktywności szkodników” – tłumaczy Hugh Grant, prezes firmy. Piękny, technologiczny argument, poparty wielkim, modnym "biga data". Do tego "nadwyżki żywności". Monsanto, ze swoimi sekwenserami DNA, działkami pilotażowymi, z informatykami i technologami może nas nakarmić do syta. Tylko czy naprawdę tego nam trzeba?

Ziemia może nas wyżywić bez tego. I już to robi. Szacuje się, że od 30 do 40% żywności światowej ląduje na wysypiskach śmieci północnej półkuli, podczas gdy Afryka przymiera głodem. Podniesienie wydajności rolnictwa u krajach rozwiniętych spowoduje tylko spiętrzenie się hałd na wysypiskach, a Afryka pozostanie Afryką. Głód i trapiące kontynent choroby to nie efekt braku ziemi czy warunków pogodowych, ale wojen. Weźmy Zimbabwe, kiedyś eksportera żywności, liczącego się na rynkach światowych. Po przejęciu władzy przez Mugabe wydajne gospodarstwa przekształcono w publiczne organizmy, a potem upadły. Zamieniły się w pustynię, będącą areną walk. 

Gdyby zostawić Ziemię w spokoju, poradziłaby sobie i z GMO, i z innymi kłopotami. Ale do gry stają środowiska proekologiczne, które są zwolennikami regulowanej ekologii. Obawiam się, że to marzenie ściętej głowy. Poza tym szczerość ich intencji jest wątpliwa - ich też można kupić i dla kogoś grają. Nie wiem dla kogo. 

Weźmy dolinę Rospudy. Gdy tylko wyłączono telewizyjne kamery, Greenpeace i inni przestali się nią interesować. Przegonili rolników, którzy od lat korzystali z tych terenów i utrzymywali je w stanie, który pozwalał ptakom (tym, których Greenpeace bronił) osiedlać się na tym terenie. Miejscowi kosili łąki, robiąc miejsce na roślinności, która bez nich ginie. Pojawia się coraz więcej drzew, a teren zmienia w bagienny bór. Za kilka lat z bronionej przez zielonych doliny nie zostanie nic. Greenpeace czy WWF przegoniły też inwestorów. Obecnie w dolinie nic się nie dzieje i nawet rzeczone ptaki uciekły. Takich przykładów można cytować wiele. Patrzę więc z ostrożnością na rewelacje ekologów na temat GMO. 

Podsumowując: temat żywności transgenicznej został upolityczniony i stał się swoistym ringiem, na którym ścierają się zwolennicy i przeciwnicy żywności modyfikowanej. Co z tego wyniknie? Trudno powiedzieć, można powiedzieć natomiast jedno: nie będziemy na to mieli wielkiego wpływu. Gra toczy się pomiędzy tytanami, a my możemy tylko ją obserwować. Obserwując przynajmniej podchodźmy krytycznie do argumentów, którymi posługują się obie strony. Bo żadna z nich nie jest do końca szczera. I żadna chyba nie za bardzo się o nas martwi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz