Czyli gdzie daemon mówi shutdown
Zadzwonił do mnie
dziś X i zgłosił problem z pewną aplikacją, nazwijmy ją Y. Przestała się
uruchamiać po tym jak instalował aktualizację Z. X, Y i Z zajęły mi sporą część
poranka, a to dlatego, że X nie posiadał backupu Y przed wykonaniem Z, a Z oczywiście nie instaluje się poprawnie (nigdy nie wierzcie w bezproblemowe aktualizacje, to wiadomość poufna), ale
dzięki temu przypomniało mi się coś zabawnego, co przytaczam poniżej.
Pierwsze pytanie
jakie zadaję w przypadku awarii systemu komputerowego klienta brzmi: czy posiada Pan/ Pani backup? Rzadko
kiedy używam polskiego odpowiednika, czyli kopia awaryjna. Bywa, że zwykły dla
mnie backup spotyka się z oburzeniem. Powody są dwa: rozmówca jest zagorzałym
obrońcą polszczyzny, albo też nie posiada owego backupu i trafia go szlag, bo
powinien go posiadać. X nie posiadał i był wkurzony, ale daliśmy sobie radę,
chociaż protestował przeciwko zapożyczeniom z obcych języków i musiałam
wygrzebywać z pamięci określenia polskie. Nie przepadam za nimi; niepotrzebnie
wprowadzają zamęt.
Jak można się
dowiedzieć z mojej książki „Za firewallem” informatyka naszpikowana jest
zapożyczeniami z obcych języków. Są tu akceptowane, powszechnie używane i
nikomu nie przychodzi do głowy, aby je tłumaczyć. Przykłady? Jak zwykle ciężko
mi podać od ręki. Może „puścić selekta” albo „zrestartować”, „skillować”
(inaczej: ubić, czyli zatrzymać, przerwać) i tak dalej. Po dodaniu do tego kryptonimów, jakimi nazywamy
tabele czy pola dostajemy koktajl, którego nikt nie zrozumie i możemy się z wyższością
uśmiechać. Bywa, że kiedy mówimy szybko, stosując słownictwo właściwe danemu
systemowi, siedzący za moimi plecami praktykant, który zajmuje się jakimiś głupotami nie rozumie o czym rozmawiam z kolegą po mojej prawej, starym wyjadaczem.
Bardzo nas to śmieszy, czasem rzucamy fikcyjne określenia, aby go dobić. Nowi
mają tu ciężko, co także opisuję w „Za firewallem”.
Językowi puryści
z przyjemnością zastąpiliby nasze wygodne określenia polskimi. Nie będą mieli
łatwo. Kiedyś, dawno, dawno, ktoś chciał wszystko tłumaczyć, wszystko jak leci,
bo polski to piękny język. I tak zaproponowano „mlask myszy” zamiast kliknięcie,
„dwumlask myszy” – podwójne kliknięcie, „wleczenie myszy”, czyli przeciąganie
złapanych obiektów – „drag”, „manipulator
wychyłowy” na joystick. I najlepsze: “manipulator stołowo-kulotoczny”, który
miał zastąpić mysz. Naprawdę.
Nie kłamię. Mało nie udławiłam się żelkami, które jadłam dla zabicia czasu,
kiedy o tym przeczytałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz