Bieganiem zajmuję
się od kilkunastu lat. Nie jest to pierwsza dyscyplina, która mnie wciągnęła.
Kiedy byłam jeszcze w szkole średniej, koleżanki śmiały się i pytały, czy jest
coś, czego nie robiłam. Gdyby dobrze się zastanowić, niewiele jest rzeczy,
których nie próbowałam. Na razie trzymam się z daleka od wszystkiego, co łączy się
z wysokością (wspinaczka, skoki spadochronowe i takie tam); bardzo się boję.
Nawet takiej wysokości balkonowej. Nawet takiej pokazywanej w telewizji; przechodzą mi po
plecach ciarki. Ale przyziemne aktywności – czemu nie.
Pokonując krótsze
i dłuższe dystanse zdążyłam gruntownie
przemyśleć pewne kwestie. Myślałam biegając w deszczu, myślałam ślizgając się
na śniegu, myślałam, choć powoli, kiedy otumaniało mnie słońce. Biegnąc pod
górę, po płaskim i z góry. W Polsce i poza jej granicami. Kiedy chciało mi się
biegać i kiedy bardzo mi się nie chciało. Chyba wymyśliłam. Moim zdaniem życie
jest jak długodystansowy bieg i można zastosować do niego podobne reguły, jak
do – dajmy na to – maratonu. Przedstawiam Wam pierwszą z myśli (tę sformułowałam podczas dwukilometrowego podbiegu, kiedy mówiłam do siebie "Kasiu, jeszcze jeden krok, jeszcze jeden"). Kolejne w kolejne poniedziałki, bo to dzień, w którym często brakuje mi energii i potrzebuję czegoś motywującego, dla siebie, a przy okazji poczęstuję i Was. Zapraszam do
dyskusji. Miłego poniedziałku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz