Reszta mnie nie obchodzi. O co chodzi? To wymaga dłuższego wywodu. Na szybko powiem, że nie chodzi o pieniądze.
Moja siostra Alicja
szykowała się do ślubu. Jak powszechnie wiadomo jest to przedsięwzięcie
skomplikowane, wymagające starannego planowania i śledzenia postępu prac, aby
całość mogła się zakończyć efektownym weselem, w wypadku Alicji trzydniowym.
Organizacja
wymagała oczywiście konsultacji ze wszystkimi możliwymi koleżankami i krewnymi,
bliższymi i dalszymi. Mnie Alicja raczej omijała, wiedząc, że na wiele liczyć
nie może, ponieważ jestem średnio ogarnięta. Ogarniam skomplikowane fabuły, nie
ogarniam życia, też tak macie? Ale nie o tym, o tym kiedy indziej. Wtedy Alicja
zadzwoniła. Na skargę.
- Hej! – rzuciła
swoim takim trochę wyniosłym tonem; w rzeczywistości jest po prostu stanowcza.
– Dzwonię w sprawie obrączek! – wyjaśniła nie pytając, co tam u mnie. Zanim
zdążyłam jakoś zareagować, wrzuciła drugi bieg i rozpoczęła pełen goryczy monolog.
– Czy ty wiesz, że ten twój złotnik, ten znajomy… Czy ty wiesz, co on mi
powiedział?! – zapytała z takim dramatyzmem, że telefon o mały włos nie
wyleciał mi z dłoni. – Otóż powiedział mi, że nie zrobi dla mnie obrączek!
- Co?! – zapytałam.
Adam jest solidnym człowiekiem, znamy się nie od dziś, obiecał, że zajmie się
Alicją.
- Tak! Dokładnie
tak! Nie zrobi! A wiesz dlaczego?! – zawiesiła głos Alicja.
- Nie – odpowiedziałam,
bardzo cicho, trochę przestraszona, bo Alicja była naprawdę solidnie zła.
- Bo chciałam,
żeby je wykonał według mojego projektu! A on powiedział, że mogę zamówić tylko
to, co jest w katalogu. Że opracowywał swoje wzory latami i nie będzie ich
zmieniał. I jak mi to nie pasuje, mogę iść do kogoś innego.
Zakończyłam tę fatalną
rozmowę tak szybko jak się dało, bo doskonale wiedziałam, że nie namówię Adama,
aby zrobił cokolwiek, do czego nie jest przekonany. W wywiadach otwarcie mówi,
że tworzy dla pięciu procent ludzi, którzy akceptują jego projekty, a reszta go
nie interesuje. Alicja mogła się pieklić i pomstować, wiedziałam, że nie
dostanie tego, co chce, ponieważ projekty to sprawa zamknięta i koniec.
Sporo czasu
zajęło mi jako pisarzowi przekonanie się do tak radykalnego stanowiska i ten
moment nastąpił właśnie wtedy, po rozmowie na temat obrączek. Początkowo
pisałam dla wszystkich. Każda uwaga, każde zmarszczenie czoła przez
przeglądających rękopisy było dla mnie impulsem, aby wprowadzać zmiany.
Przekopywałam więc tekst raz po raz, a czytelnicy nadal szarpali się z
opowieścią na wszystkie strony, nie patrząc na to, czy delikatna tkanina nie
strzępi się czy wręcz nie rozdziera. A ona pękała w coraz większej liczbie
miejsc. Łatałam je jak mogłam, jednak zamiast ciekawego patchworku dostawałam
byle jaką szmatę. Owszem, była to szmata okupiona tytaniczną pracą, ale nie
zmieniało to faktu, że wytworzyłam po prostu kawał fatalnej ściery.
Odcięłam się od
tych wszystkich wniosków o zmiany. Wzięłam odpowiedzialność za to, czego jestem
autorem. Nauczyłam się kształtować dzieło i podejmować decyzje w jego sprawie.
A potem się ich trzymać. Zaczęłam słuchać rad i je analizować, a nie przyjmować
bezkrytycznie i natychmiast siadać do pracy, wycinać, skracać czy
przeredagowywać tekst.
Dziś tworzę dla
tych, którzy zaakceptują moją literaturę. Dla tych, którzy przyjmą moje książki
takimi, jakie są, rozumiejąc, że dzieło to dzieło. Można je krytykować, można
się z nim nie zgadzać, ale nie można ich zmieniać. To prawo przysługuje
wyłącznie twórcy.
Takie podejście
ma wymiar niezwykle praktyczny. Otóż jestem kompletnie odporna na krytykę. To
pewnie kwestia doświadczenia – jako malarz poobijałam się tu i ówdzie. Mogę
więc powiedzieć tym z mniejszym stażem, że do wszystkiego można przywyknąć. To
trochę tak jak z trenowaniem sztuk walki. Po stoczeniu odbyciu sparingów
zawodnikowi przestają się robić siniaki. Mówi się, że jest „obity”. Artysta też
musi się obić.
Wracając do
tematu. Chciałam Wam dzisiaj napisać parę słów na temat motywacji w pracy
twórczej, a wyszło znowu jakoś jak to
mówimy w informatycznym świecie „prawą ręką przez lewe ucho”. Spróbuj sięgnąć,
skomplikowane. Dzisiejszy wpis miał traktować nie o procentach, tylko o
motywacji pisarza, która przyszła mi do głowy gdy siadałam dziś nad ranem do
pracy (jestem chora i tułam się nocami po domu), o której nie powiedziałam na
razie ani słowa. Myślę jednak, że dotarłam do sedna okrężną drogą.
Sekret mojej
motywacji tkwi właśnie w tych pięciu procentach. W tej wąskiej grupie ludzi,
dla których piszę każde zdanie. Dla nich dobieram słowa. Dla nich staję na
środku ulicy i zapamiętuję sytuację, która będzie idealna dla mojej fabuły. Z
ich powodu spłonęło kilka dobrych obiadów (przypominam biedną zupę z zeszłego
tygodnia), a w piecyku pękło zapomniane przez Boga i ludzi naczynie
żaroodporne. Dla tych ludzi daję z siebie wszystko, dostając w zamian pewną
autentyczność powstającego tekstu, szczerość przekazu i może choć krztę uznania
odbiorców.
A reszta? Co z
nimi? Cóż… Sami wiecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz