10.09.2014

Kto podmienił Stephena Kinga?

"Sprafca" z kondomem w wiadomym miejscu, bezbarwny tropiciel, kretyńska fabuła… Każda kolejna strona słabsza, choć wydaje się, że gorzej być nie może… Dlaczego? 


Wczoraj wieczorem po potężnej dawce tłumaczenia dokumentacji uznałam, że świetny "Jalo" (o którym opowiem Wam za kilka dni) Iljasa Churi będzie dla mnie jednak za ciężki. Chociaż nie przepadam za gatunkiem, jakim para się Stephen King, ani gatunkiem, do którego zaklasyfikowano "Pana Mercedesa", sięgnęłam po tę właśnie pozycję. Pisarza szanuję, czytałam większość jego dzieł, aby po prostu podszkolić się. Książki są napisane sprawnie, solidnie, po kingowsku zapewniają kawałek rozrywki, przy którym nie trzeba się szczególnie napracować intelektualnie. Idealne na wieczór po ciężkim dniu. W sam raz, aby zasnąć w połowie. Nie zasnęłam, ponieważ się zdenerwowałam. Już pierwsza scena powinna była dać mi do myślenia. Powinnam była nie kupować reszty tej szmiry. Ale kupiłam. Żałuję gorzko. 

Pierwsza scena jest tak słaba, tak wyzuta z emocji, że aż boli. I dłuży się niemiłosiernie. Ile można pisać o stojących w kolejce ludziach? No ile? King serwuje nam kilkadziesiąt stron o postaciach, które za moment ukatrupi pod kołami Mercedesa. Nie, wróć, jednej tylko urywa rękę, ale co z tego, kompletnie mnie to nie obeszło. Ci, którzy giną, oczywiście nie uciekają. Przecież nikt nie ucieka przed pędzącym samochodem, prawda? Plus super ważna informacja, że zużyte pieluchy wkłada się do woreczka z napisem COSTCO. Nie, to nie jest istotne później, albo czegoś nie załapałam. Załapałam natomiast kwestię kondoma ("sprafca" zakłada go, zanim rozjedzie nieuciekających), ale nie podano jego marki. 

Łudziłam się jeszcze, że lurowatość tej sceny to zabieg celowy. Nie, niestety nie. Cała książka jest nudna, po prostu nudna. Do czego ją porównać? Do wygotowanych warzyw. Niby warzywa, niby jedzenie, a jakoś nie smakuje. 

Potem jest tylko gorzej. Gorzej, gorzej i gorzej. Aż się momentami płakać chce. Kretyńskie wydarzenie goni kretyńskie wydarzenie, wybaczcie określenie, ale inaczej się nie da, a wszystko pozbawione jakichkolwiek słupów czasowych, więc w sumie nie wiadomo, kiedy się odbywa. Parada płaskich postaci. Kawalkada scen napisanych na odczepnego. Nuda, ale nuda irytująca, budząca emocje, bo tak koszmarna. Czyli chyba jednak są emocje. 

Okropny tytuł. Okropny "sprafca". Kretyński list "sprafcy" i chyba niespełna rozumu tropiciel. Raz trapiony depresją, za moment śpiewa. Nie, nie piszę więcej na temat tej książki, ponieważ obrażę szacowną postać światowej literatury. 

Na blogu Marcina Pietraszka znalazłam ostatnio ciekawy tekst "Kto jest pisarzem?". Autor analizuje w nim pojęcia "pisarz" i "autor", które budzą emocje środowiska. Moim zdaniem należałoby się dodatkowo zastanowić nad relacją pomiędzy "autor" a "artysta". Obdarzony talentem King pisać potrafi na każdy temat, na czym świetnie zarabia. Tym bardziej dziwi, że wdał się w przedsięwzięcie z pewnością intratne, ale artystycznie dla mnie nie do przyjęcia. Wydaje mi się, że ktoś napisał tę fatalną książkę za niego, a King tylko ją podpisał, skuszony honorarium. Czyli jest zwyczajnym "autorem". Bo artysta się nie sprzedaje. Zwłaszcza, jeśli nie przymiera głodem. A nawet wtedy niechętnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz