Naukowcy potrafią już hodować mięso – a raczej coś na kształt mięsa – w laboratorium. Szacuje się, że za 10 – 20 lat ta forma produkcji stanie się powszechna.
Dzisiaj
chciałabym streścić dla Was artykuł, który znalazłam przeglądając świeże
publikacje, poruszające te same wątki, co moja najnowsza powieść „Jeden Bóg”. Natknęłam
się na dość interesujący materiał, dotyczący hodowli hamburgerów na szkiełkach.
Polskie media donosiły o osiągnięciu Marka Posta z Uniwersystetu w Maastricht,
jednak National Geographic nadaje jego pracom nowy kontekst.
Przytacza bardzo
interesujące informacje historyczne. Okazuje się, że pierwszym jadalnym „czymś”,
co wyhodowano w warunkach laboratoryjnych były filety rybne, oparte o genom
złotych rybek, czego dokonano już w 2000 roku. Rok później NASA wyhodowała dla
astronautów obiad na Święto Dziękczynienia i zaczęła produkować mięso indycze
na podstawie komórek tego ptaka. Hamburger nie jest więc niczym niezwykłym i
nie ma też szczególnego smaku – składa się z czystego białka, nie ma w nim ani
tłuszczu, ani więzadeł, które nadają mięsu smak i specyficzną teksturę.
Hamburger smakował po prostu mięsem, co i tak stanowi niezły początek.
National
Geographic nie porusza kwestii etycznych czy estetycznych, za to podkreśla
korzyści jakie może nieść ze sobą rozpowszechnienie laboratoryjnej produkcji
mięsa. Pozwoli to przede wszystkim na ograniczenie rozmiarów hodowli i
zmniejszenie liczby zwierząt, często trzymanych w złych warunkach i zabijanych
w nieludzki sposób. To z kolei przełoży się na spadek zanieczyszczenia
środowiska i ograniczy rozprzestrzenianie się chorób odzwierzęcych. Samo mięso
też będzie zdrowsze: bez pestycydów, produkowane w czystości, z mniejszą zawartością
antybiotyków. Dzięki temu być może przestaniemy hodować przy okazji odporne na
leki szczepy bakterii. Czy wiecie, że odbiorcą 70% produkcji antybiotyków w
Stanach Zjednoczonych są nie ludzie, a zwierzęta?
Rocznie na
świecie zjada się około 285 milionów ton mięsa i wartość ta ma się podwoić w
ciągu dekady. 30 procent gruntów ornych zajmują hodowle zwierząt; uprawy –
marne 4 procent. 80 procent amerykańskiej kukurydzy i 95 owsa zjadają
zwierzęta. Zwierzęta, które są przyczyną wycinki lasów, skażenia, emisji gazów
cieplarnianych. Gdybyśmy hodowali mięso w laboratoriach, zapotrzebowanie na ziemię
i wodę spadłoby o 90 procent, a na energię – o 70 procent. Imponujące liczby.
A co z wartościami
odżywczymi? Czy takie mięso nam wystarczy? Raczej tak, a jeśli nie naukowcy
dorzucą do niego, czego będzie trzeba. Przykładowo kwasów omega-3. Jak dla mnie
brzmi to jak świetny plan.
A minusy? Pomysł
jest trochę obrzydliwy. Poza tym okrucieństwo i tak się nie skończy: skądś
trzeba brać komórki, na podstawie których wyrośnie mięso, skądś trzeba brać
hormony wzrostu; przynajmniej na razie. Poza tym jest prostsze rozwiązanie:
opracować dobre diety wegańskie. O ile wyżywienie mięsożernego człowieka
pochłania trzy hektary ziemi, o tyle weganina – tylko jedną szóstą hektara.
Jako mięsożerca głosuję jednak za laboratorium.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz