9.09.2014

Zabójcze buty

Szpilki - uwielbiane narzędzie tortur i zbrodni

Stypendium naukowe pozwoliło mi już na studiach rozwinąć przywiązanie do mody. Wcześniej odziewali mnie rodzice, też ładnie, ale musiałam się w pewnym sensie dostosować. Mając własne pieniądze mogłam zaszaleć w sklepach z używaną odzieżą i sklecić powalające stylizacje. I robiłam to, jestem mistrzynią ubierania się efektownie za grosze.

Zainteresowanie to, jak i mój ówczesny wygląd nie bardzo licowało z kierunkiem studiów (jestem absolwentką Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, finanse i bankowość). Za to było mi z nim bardzo po drodze z tatą, który od kilkunastu lat zajmuje się modą. Co prawda ostatnio porzucił ją na rzecz pracy w drewnie,  przypuszczam jednak, że w swojej ulubionej piwnicy kombinuje jak połączyć te dwa zainteresowania. Pewnie dostanę niebawem gustowne chodaki. Mam już ładnego, drewnianego łosia, którego wieszam na choince, bo to taka nowatorska bombka.

Na pierwszych zajęciach w SGH dotyczących geografii gospodarczej prowadzący ćwiczenia wykładowca, widząc jak świetnie jestem ubrana, powiedział:
- Pani to niech coś napisze o modzie, może „Moda jako przemysł”… – I spojrzał na mnie jakoś dziwnie, sugerując, że chyba powinnam rozważyć zmianę uczelni. Nie rozważałam, za to podeszłam do tematu ambitnie i dostałam nawet dobrą ocenę, pomimo której do dziś jest mi przykro, gdy przypominam sobie jak lekko mnie zaszufladkował. Dzisiaj to po mnie „spływa”, nie przeszkadza mi już, że ktoś uważa mnie z powodu ubioru za osobę niezbyt rozgarniętą, wtedy było nieprzyjemne.

Przyznam otwarcie: interesuję się modą. Nie jestem niewolnicą, ale lubię ładne ubrania. Lubię buty. Lubię makijaże, kosmetyki do włosów i kapelusze. Lubię też zdroworozsądkowe podejście do stroju (w końcu finanse, ukończyłam finanse), ale o tym opowiem Wam później. Ponieważ lubię, w niedzielę wieczorem przeglądałam jak zwykle ulubione magazyny internetowe i trafiłam na zapowiedź bardzo ciekawej wystawy, której otwarcie nastąpi dziesiątego września, niestety w Nowym Jorku... Nosi ona tytuł „Killer Heels” i opowie zwiedzającym o ewolucji obuwia na szpilce, od koturnów, do współczesnych arcydzieł, które widzimy na czerwonych dywanach. Wystawie towarzyszą projekcie sześciu filmów, zainspirowanych właśnie wysokimi obcasami. Jeśli macie możliwość, błagam, idźcie i wyślijcie mi zdjęcia!

Skąd w ogóle wziął się pomysł, aby do butów dodać obcas? Źródła nie podają jednej odpowiedzi. Jedne utrzymują, że obcas wynaleźli mężczyźni i miał pozwalać na lepsze osadzenie stopy w strzemieniu. Ciekawe wyjaśnienie podaje przedmowa do katalogu wymienionej wyżej wystawy. Szpilki, które dziś znamy, pochodzą z szesnastowiecznej Wenecji, gdzie miały około dwudziestu centymetrów wysokości i miały zapewnić, że noszące je damy suchą nogą pokonają błotniste ulice. Damy potrzebowały do tego pomocy służących, szpilki stały się więc symbolem statusu: im wyższe, tym wyższy. 

Szpilki powracają co jakiś czas do kolekcji czołowych projektantów, czasem bardziej przypominając narzędzia tortur niż obuwie. Tak czy owak, niestety za nimi przepadam. Na fotografii prezentuję niewielki wycinek mojej kolekcji. Na usprawiedliwienie powiem, że do pracy idę w tenisówkach, dopiero tam zakładam mordercze i zabójczo dekoncentrujące przeciwnika szpilki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz