6.09.2014

Król i królowa aniołów

Zniewolony Turek, Michał i słownik perskiego oraz drobny upominek dla Was z okazji soboty, czyli jak zaczęłam pisać


Dzisiaj krótka podróż do przeszłości, pamiętam, że zaprosiłam Was na wspominki kilka dni temu, ale wrzesień to taki miesiąc u mnie, że często wspominam. Dziś padło na moją pisarską drogę. Była długa, końca nie widać, ale wciąż interesuje mnie podążanie tą ścieżką, chociaż bywa stroma, zarośnięta kłującymi krzakami czy błotnista. Bywa też szeroka i równa, na takie odcinki czekam, ale najbardziej tęsknię za samym początkiem. Początki są najlepsze.

Moje pisanie zaczęło się u babci, od szafek w kuchni. Już jako kilkuletnie dziecko poznałam litery i byłam bardzo dumna z tego powodu. W jaki sposób się nauczyłam? Mama schowała niewielką tablicę za szafą obok mojego łóżka. Przypominała ona nieco taką szkolną. Na górze wypisany był alfabet, zasypiając wpatrywałam się w granatowe litery, powtarzałam te, które ktoś mi objaśnił, zastanawiałam się, co mogą znaczyć te nieodczytane. Te były najciekawsze, takie tajemnicze.

Zanim zaczęłam czytać, nauczyłam się pisać, pisanie było pierwsze. Pierwsze słowo? „Garnek”. Nie wiem dlaczego wybrałam akurat to, może jakiś freudysta doczyta się ukrytego znaczenia. „Garnek”. To słowo wypisałam na frontach szafek u babci, na szufladach i na półkach wewnątrz kredensu. Użyłam fioletowego pisaka, którym dziadek wypełniał zeszyt z rachunkami, piękny, głęboki kolor. Świetnie się prezentował na białej farbie olejnej, niestety nikt nie docenił. Ale też nikt na mnie nie nakrzyczał, doceniam.

Być może tolerancyjne podejście do „garnka” na szafkach wynikało z tego, że moja rodzina jest… Ciężko mi znaleźć słowo… Niestandardowa. Zabawne, dopóki nie zaczęłam zawodowo pisać, ze wszystkich sił starałam się nie wyróżniać, uciec od niestandardowości. Nosiłam czarne ubrania, okulary w nudnej oprawie, prostowałam włosy, niewiele mówiłam. Geny upomniały się w końcu o swoje, mimo prób powściągnięcia i oto jestem, Katarzyna Mlek, lat trzydzieści siedem, pisarka. Wściekle różowy strój do biegania, kręcone włosy w kołtunach, bez okularów, zawsze chętna, aby pogawędzić. Czasem czuję się zażenowana moją przemianą, naprawdę.

Wracając do mojej rodziny: jest wyjątkowa, co od małego mi powtarzano. Według dziadka ze strony ojca rodowe nazwisko mojej rodziny oznacza „prezent”. Prezentem był w tym wypadku człowiek, dziki Turek, schwytany przez Polaków gdzieś daleko na wschodzie. Niezwykle silny i świetnie jeżdżący konno niewolnik stanowił idealny upominek, niczym goździk z okazji Dnia Kobiet. Z czasem podarowano go pewnemu węgierskiemu wielmoży, który nadał mu imię, oznaczające w ówczesnym języku tych terenów „prezent”. Imię to stało się naszym rodowym nazwiskiem.

Jako dziecko miałam pewne wątpliwości co do tej niebywałej historii, zwłaszcza, że dziadek nie potrafił powiedzieć, co później działo się z Turkiem i jakim cudem przywędrował on z Węgier w moje rodzinne strony. Wątpiłam tym bardziej, że nasz sąsiad ze wsi nosi dokładnie takie samo nazwisko jak ja, a z pewnością nie ma egzotycznego pochodzenia.
- Pani, my tu od wieków mieszkamy! – powiedział mi kiedyś, gdy zajrzałam do niego po mleko i jajka. Przy okazji, widząc, że ma dobry nastrój, zdecydowałam się trochę pociągnąć go za język.
- A skąd nazwisko? – zapytałam.
- Jak „skąd”? Przecie mlekiem handluje, nie? – zdziwił się pan Stanisław.

Fakt, sąsiad trzyma pięć krów, które wypasa nad rzeką. Siedzi na łące z nieodłącznym źdźbłem trawy w zębach, opala się na czerwono, a jego włosy stają się niemal białe w miejscach, w których nie okrywa ich czapka. Obłazi ze skóry regularnie co kilka dni, natomiast my możemy do woli siedzieć w pełnym słońcu, które śniadej skórze nie robi krzywdy. Wszyscy mamy niemalże granatowe włosy, czarne oczy i żołądki odporne na niemal każde jedzenie, niezależnie od stopnia świeżości. To ponoć geny Hunów, nawykłych do jedzenia na wpół zgniłej padliny, znalezionej na stepie.

Nieco prawdopodobieństwa stepowemu pochodzeniu mojej rodziny nadało odkrycie kuzyna Michała, który wyszperał nazwisko w słowniku języka perskiego. Określa się nim „królową aniołów”. Do relacji o niewolniku sprzedanym madziarskiemu wielmoży ma się to nijak, ale pozwala sądzić, że faktycznie, nasi przodkowie przygalopowali w umiarkowane rejony Europy z okolic Iranu.

W domu babci roiło się od królów i królowych. Każde z nich miało swojego świra. Znaleźlibyście zwariowanych konstruktorów, architektów, muzyków. Jubilerów i zawziętych handlarzy. Nieustraszonych wynalazców, nieustępliwych poszukiwaczy nie wiadomo czego, podróżników i powracających z podróży. Bankierów, tatuatorów i aktorki. A ja chciałam być zwyczajna.

Opisałam szafki w kuchni, babka trochę kręciła nosem, dziadek chwalił, słyszałam, bo rozmawiał ze swoim głuchawym przyjacielem i mówił, że Kasia bardzo zdolna. Że wyjątkowa, WY-JĄ-TKO-WA! Krzyczał. Było mi miło i trochę głupio, do dziś mam trudność, aby przyjąć komplement. W każdym razie pochwalił i dał mi do przeczytania kartkę z kalendarza i powiedział, że mam najpierw dużo przeczytać, zanim chwycę za flamaster po raz kolejny – sprytnie. Na odwrocie znajdował się przepis na pierogi. Przez tę kartkę wpadłam. Wpadłam w nałóg czytania, a niedługo potem – pisania, ale już nie „garnek” i nie ma szafkach.

Pisałam pamiętnik. Pisałam wiersze. Pisałam dla bliskich. Pisałam piosenki. Pisałam krótkie opowiadania. I podręczniki, te publikowane były jako pierwsze. Pisałam ulotki i prezentacje. Pisałam wiadomości i pisałam odpowiedzi na pisma. Pisałam przemówienia. Pisałam teksty na strony internetowe. Aż uznałam, że dość tego pisania trzy po trzy, czas na coś konkretnego. I tak powstała moja pierwsza powieść, dzięki której przestałam być zwyczajna, może nie tyle „przestałam”, ile zaakceptowałam fakt, że nijak nie pasuje do mnie słowo „zwykła”. Jestem wyjątkowa, dokładnie tak, jak mówił dziadek. A babcia mówiła o mnie „Katarzyna Wspaniała”. Tęsknię za nimi. Opowiem Wam o nich jeszcze jeśli chcecie. To ciekawi ludzie, nie wspomniałam tu o wszystkich, nie starczyło mi czasu.


Kończąc ten tekst, chcę się z Wami podzielić tomikiem moich wierszy zatytułowanym „Zawodowa królowa”. Możecie go pobrać za darmo z mojego dysku. Znajdziecie w nim echo lat spędzonych w kuchni o opisanych flamastrem szafkach i portrety moich bliskich. Chciałam ich w ten sposób uhonorować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz