Zniewolony Turek, Michał i słownik perskiego oraz drobny upominek dla Was z okazji soboty, czyli jak zaczęłam pisać
Dzisiaj krótka
podróż do przeszłości, pamiętam, że zaprosiłam Was na wspominki kilka dni temu,
ale wrzesień to taki miesiąc u mnie, że często wspominam. Dziś padło na moją
pisarską drogę. Była długa, końca nie widać, ale wciąż interesuje mnie
podążanie tą ścieżką, chociaż bywa stroma, zarośnięta kłującymi krzakami czy
błotnista. Bywa też szeroka i równa, na takie odcinki czekam, ale najbardziej
tęsknię za samym początkiem. Początki są najlepsze.
Moje pisanie
zaczęło się u babci, od szafek w kuchni. Już jako kilkuletnie dziecko poznałam litery
i byłam bardzo dumna z tego powodu. W jaki sposób się nauczyłam? Mama schowała niewielką
tablicę za szafą obok mojego łóżka. Przypominała ona nieco taką szkolną. Na
górze wypisany był alfabet, zasypiając wpatrywałam się w granatowe litery,
powtarzałam te, które ktoś mi objaśnił, zastanawiałam się, co mogą znaczyć te
nieodczytane. Te były najciekawsze, takie tajemnicze.
Zanim zaczęłam
czytać, nauczyłam się pisać, pisanie było pierwsze. Pierwsze słowo? „Garnek”.
Nie wiem dlaczego wybrałam akurat to, może jakiś freudysta doczyta się ukrytego
znaczenia. „Garnek”. To słowo wypisałam na frontach szafek u babci, na
szufladach i na półkach wewnątrz kredensu. Użyłam fioletowego pisaka, którym
dziadek wypełniał zeszyt z rachunkami, piękny, głęboki kolor. Świetnie się prezentował
na białej farbie olejnej, niestety nikt nie docenił. Ale też nikt na mnie nie
nakrzyczał, doceniam.
Być może
tolerancyjne podejście do „garnka” na szafkach wynikało z tego, że moja rodzina
jest… Ciężko mi znaleźć słowo… Niestandardowa. Zabawne, dopóki nie zaczęłam zawodowo
pisać, ze wszystkich sił starałam się nie wyróżniać, uciec od niestandardowości.
Nosiłam czarne ubrania, okulary w nudnej oprawie, prostowałam włosy, niewiele mówiłam.
Geny upomniały się w końcu o swoje, mimo prób powściągnięcia i oto jestem,
Katarzyna Mlek, lat trzydzieści siedem, pisarka. Wściekle różowy strój do
biegania, kręcone włosy w kołtunach, bez okularów, zawsze chętna, aby
pogawędzić. Czasem czuję się zażenowana moją przemianą, naprawdę.
Wracając do mojej
rodziny: jest wyjątkowa, co od małego mi powtarzano. Według dziadka ze strony
ojca rodowe nazwisko mojej rodziny oznacza „prezent”. Prezentem był w tym
wypadku człowiek, dziki Turek, schwytany przez Polaków gdzieś daleko na
wschodzie. Niezwykle silny i świetnie jeżdżący konno niewolnik stanowił idealny
upominek, niczym goździk z okazji Dnia Kobiet. Z czasem podarowano go pewnemu
węgierskiemu wielmoży, który nadał mu imię, oznaczające w ówczesnym języku tych
terenów „prezent”. Imię to stało się naszym rodowym nazwiskiem.
Jako dziecko
miałam pewne wątpliwości co do tej niebywałej historii, zwłaszcza, że dziadek
nie potrafił powiedzieć, co później działo się z Turkiem i jakim cudem
przywędrował on z Węgier w moje rodzinne strony. Wątpiłam tym bardziej, że nasz
sąsiad ze wsi nosi dokładnie takie samo nazwisko jak ja, a z pewnością nie ma
egzotycznego pochodzenia.
- Pani, my tu od
wieków mieszkamy! – powiedział mi kiedyś, gdy zajrzałam do niego po mleko i
jajka. Przy okazji, widząc, że ma dobry nastrój, zdecydowałam się trochę
pociągnąć go za język.
- A skąd
nazwisko? – zapytałam.
- Jak „skąd”?
Przecie mlekiem handluje, nie? – zdziwił się pan Stanisław.
Fakt, sąsiad
trzyma pięć krów, które wypasa nad rzeką. Siedzi na łące z nieodłącznym źdźbłem
trawy w zębach, opala się na czerwono, a jego włosy stają się niemal białe w
miejscach, w których nie okrywa ich czapka. Obłazi ze skóry regularnie co kilka
dni, natomiast my możemy do woli siedzieć w pełnym słońcu, które śniadej skórze
nie robi krzywdy. Wszyscy mamy niemalże granatowe włosy, czarne oczy i żołądki
odporne na niemal każde jedzenie, niezależnie od stopnia świeżości. To ponoć
geny Hunów, nawykłych do jedzenia na wpół zgniłej padliny, znalezionej na
stepie.
Nieco
prawdopodobieństwa stepowemu pochodzeniu mojej rodziny nadało odkrycie kuzyna
Michała, który wyszperał nazwisko w słowniku języka perskiego. Określa się nim
„królową aniołów”. Do relacji o niewolniku sprzedanym madziarskiemu wielmoży ma
się to nijak, ale pozwala sądzić, że faktycznie, nasi przodkowie przygalopowali
w umiarkowane rejony Europy z okolic Iranu.
W domu babci
roiło się od królów i królowych. Każde z nich miało swojego świra.
Znaleźlibyście zwariowanych konstruktorów, architektów, muzyków. Jubilerów i
zawziętych handlarzy. Nieustraszonych wynalazców, nieustępliwych poszukiwaczy
nie wiadomo czego, podróżników i powracających z podróży. Bankierów, tatuatorów
i aktorki. A ja chciałam być zwyczajna.
Opisałam szafki w
kuchni, babka trochę kręciła nosem, dziadek chwalił, słyszałam, bo rozmawiał ze
swoim głuchawym przyjacielem i mówił, że Kasia bardzo zdolna. Że wyjątkowa,
WY-JĄ-TKO-WA! Krzyczał. Było mi miło i trochę głupio, do dziś mam trudność, aby
przyjąć komplement. W każdym razie pochwalił i dał mi do przeczytania kartkę z
kalendarza i powiedział, że mam najpierw dużo przeczytać, zanim chwycę za
flamaster po raz kolejny – sprytnie. Na odwrocie znajdował się przepis na pierogi.
Przez tę kartkę wpadłam. Wpadłam w nałóg czytania, a niedługo potem – pisania,
ale już nie „garnek” i nie ma szafkach.
Pisałam
pamiętnik. Pisałam wiersze. Pisałam dla bliskich. Pisałam piosenki. Pisałam
krótkie opowiadania. I podręczniki, te publikowane były jako pierwsze. Pisałam
ulotki i prezentacje. Pisałam wiadomości i pisałam odpowiedzi na pisma. Pisałam
przemówienia. Pisałam teksty na strony internetowe. Aż uznałam, że dość tego
pisania trzy po trzy, czas na coś konkretnego. I tak powstała moja pierwsza
powieść, dzięki której przestałam być zwyczajna, może nie tyle „przestałam”,
ile zaakceptowałam fakt, że nijak nie pasuje do mnie słowo „zwykła”. Jestem
wyjątkowa, dokładnie tak, jak mówił dziadek. A babcia mówiła o mnie „Katarzyna
Wspaniała”. Tęsknię za nimi. Opowiem Wam o nich jeszcze jeśli chcecie. To
ciekawi ludzie, nie wspomniałam tu o wszystkich, nie starczyło mi czasu.
Kończąc ten
tekst, chcę się z Wami podzielić tomikiem moich wierszy zatytułowanym „Zawodowa
królowa”. Możecie go pobrać za darmo z mojego dysku. Znajdziecie w nim echo lat
spędzonych w kuchni o opisanych flamastrem szafkach i portrety moich bliskich.
Chciałam ich w ten sposób uhonorować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz